USS Phoenix
Logo
USS Phoenix forum / Science-Fiction / Roboty w Science-Fiction
 Strona:  ««  1  2  3  4  »» 
Autor Wiadomość
krzychu
Użytkownik
#31 - Wysłana: 17 Lis 2012 14:12:53 - Edytowany przez: krzychu
zaintrygowal mnie robot z TOS tzw nomad to chyba byla radziecka roboto sonda ktora zostala udoskonalona przez obcych

duzo jest takich watkow w star trek gdzie prymitywne jednostki staja sie grozne pod dzialaniem tajmeniczych sil
Elaan
Użytkownik
#32 - Wysłana: 17 Lis 2012 17:02:53 - Edytowany przez: Elaan
Roboty w Treku to ciekawa sprawa.
Z jednej strony mamy erę TOS-u: gdzieś tam wspomniane proste roboty sprzątające, domyślać się też możemy istnienia równie prostych urządzeń w maszynowni, używanych do poruszania się tam, gdzie ludzie nie powinni, na przykład w kanałach plazmowych.
W "Dzienniku pokładowym nr1" A.D.Fostera natomiast, w opowiadaniu "Poza najdalszą gwiazdą" Kirk mówi, na wpół do Wolkanina, a na wpół do istoty, która opanowała Enterprise:

"— Nawet informacje ze wszystkich światów Federacji nie dadzą mu tego, czego potrzebuje, Spock. Palców, którymi mógłby manipulować. Przeglądając dane z naszej biblioteki, z pewnością odkrył, że nie mamy na pokładzie żadnych robotów, które mógłby kontrolować."

Przy czym Kirk ma tu wyraźnie na myśli roboty najprawdopodobniej o kształtach humanoidalnych, zdolne do obsługiwania konsol i sterowania okrętem.

Z drugiej strony mamy TNG i Datę, robota niebywale zaawansowanego, androida. Nawet przy założeniu, że dr Soong był geniuszem, musiałby najprawdopodobniej opierać się w swojej pracy na jakichś wcześniejszych próbach tworzenia robotów człekokształtnych. Ale nigdzie ich w Treku nie widzimy.
Choć, co prawda, nic w tym dziwnego, że nie ma ich na okrętach Floty - po doświadczeniu z M5 dr Daystroma, GF woli ona zapewne ufać istotom organicznym.
Q__
Moderator
#33 - Wysłana: 17 Lis 2012 17:25:26 - Edytowany przez: Q__
krzychu:
prymitywne jednostki staja sie grozne pod dzialaniem tajmeniczych sil

Mówiąc między nami: prymitywne jednostki ogólnie bywają groźne.

A wracając do tematu: całkiem ciekawą społeczność maszyn przedstawia Dan Simmons w dylogii "Ilion/Olimp"...

"Łącznie z Mahnmutem w hermetycznej sali konferencyjnej znajdowało się pięc galilejskich morawców. Mahnmut znał robota z Europy: główny integrator działał w rejonie krateru Pwyll i nazywał sie Asteague-Che. Pozostała trójka stanowiła dla takiego prowincjusza jak Mahnmut wiekszą zagadkę niz kraken. Morawiec z Ganimedesa byl wysoki, elegancki jak wszyscy Ganimedanie i atawistycznie humanoidalny. Miał wielofasetowe, owadzie oczy i czarną fulerenową skorupę. Robot z Callisto, wielkością i kształtem bardziej podobny do Mahnmuta, mierzył około metra, ważył najwyzej czterdzieści kilogramów i prawie nie przypominał człowieka. Pod jego polimerową powłoką było widać synskorę i fragmenty organicznego ciała. Morawiec przybyly z Io wyglądał... imponująco: stary, zbudowany według dawnych wzorów, zaprojektowany do pracy w ekstremalnych warunkach w plazmowych torusach i wyziewach siarkowych gejzerów, miał dobre trzy metry wysokości i sześć metroów długości. Przypominał gigantycznego ziemskiego skrzypłocza, któremu z grubego pancerza wyrósł chaotyczny gąszcz wyrostków, silników, obiektywów, witek, anten, czujników i manipulatorów. Musiał dużo pracować w próżni: jego skorupa - pokryta dziurami po uderzeniach mikrometeorów, wielokrotnie piaskowana, polerowana i znow dziurawiona - do złudzenia przypominała zrytą kraterami powierzchnię Io. Tylko dzięki potężnym reflektorom grawitacyjnym, które podtrzymywały jego cieżar, nie dziurawił podłogi w sali. Mahnmut wolał trzymać się w bezpiecznej odległości od niego, usiadł więc po przeciwnej stronie wspólnego stołu. Nikt się nie przedstawił, ani w podczerwieni, ani przez radio, wiec Mahnmut również milczał. Podłączył się do pępowin regeneracyjnych w swojej niszy i czekał, sącząc odżywczy płyn.
Lubił oddychać, kiedy tylko mógł sobie na ten luksus pozwolić, ale zdziwił się, że ciśnienie w sali ustalono na poziomie siedmiuset milibarów, i to w obecności morawców z Ganimedesa i Io, które z całą pewnościa nie korzystały z dobrodziejstw atmosfery. Dopiero kiedy Asteague-Che się odezwał, dokonując mikromodulacji fal ciśnieniowych rozchodzących się w powietrzu, czyli przemowił, używając - ni mniej, ni więcej - języka angielskiego z zapomnianej ery, Mahnmut zorientował się, ze wysokie ciśnienie miało im zapewnić nie komfort, lecz dyskrecję. W układzie galilejskim komunikacja dzwiękowa była najbezpieczniejszym sposobem porozumiewania się i nawet pancerny morawiec z Io został doposażony w stosowne mechanizmy.
-Chcę wam wszystkim podziękować, ze zgodziliście się przerwać prace i przybyć tutaj - zacząl integrator z Pwylla. - Szczególnie wdzięczny jestem tym z was, którzy przybyli spoza planety. Nazywam się Asteague-Che. Witam Korosa III z Ganimedesa, Ri Po z Callisto, Mahnmuta, który prowadzi badania południowych rejonów polarnych tu, na Europie, oraz Orphu, który przybył do nas z Io.
Mahnmut pstryknął ze zdziwienia i natychmiast uruchomił łaczność radiową na wydzielonym kanale.
-Orphu z Io? Czy to ty jesteś moim długoletnim rozmowcą i krytykiem dzieł Szekspira?
-W rzeczy samej, Mahnmucie. Miło mi poznać cię osobiście, przyjacielu.
-Niesamowite! Jakie mieliśmy szanse, żeby się w ten sposób spotkać?
-Nie ma w tym nic dziwnego, przyjacielu. Kiedy się dowiedziałem, że zostaniesz zaproszony do udziału w tej samobójczej misji, również się zgłosiłem."


"Ilion", tom 1

(Nawiasem mówąc: Mahnmut był też specjalistą od twórcości Prousta.)

ps. morawce biorą swoje miano nie od "Nowego" z "Psów", a do nazwiska Moravec, noszonego przez jednego z pionierów badań nad AI, a określeie "galilejski" nie ma w tym wypadku nic wspólnego z Kaną G., odnosi się do księżyców Jowisza odkrytych przez Galileusza...
Mav
Użytkownik
#34 - Wysłana: 5 Lis 2013 12:03:59 - Edytowany przez: Mav
Atlas: https://www.youtube.com/watch?v=zkBnFPBV3f0&featur e=youtube_gdata_player

Boston Dynamics to ukryty Skynet sie robi

W kazdym razie stwierdzam, ze jesli nowy serial ST, jesli powstanie, nie podejmie tematu robotyki i egzoszkieletow to nie moze sie SF nazywac. Po prostu niebranie czegos takiego pod uwage we wsploczesnym SF to totalny absurd. A zapewne tak bedzie, bo ewidentnie Trek od czasu TNG stoi w miejscu.
reyden
Użytkownik
#35 - Wysłana: 5 Lis 2013 20:26:35 - Edytowany przez: reyden
Temat robotyki Trek podejmował kilka razy - choćby Data czy jego brat Lore , rasa Pralor z VOY czy po części Doktorek z VoY-a .

A same exoszkielety nie są potrzebne przy ST z czasów TNG+ , przy tak rozwiniętej technologii nie spełniały by większości swoich funkcji .

Co innego pancerze wspomagane bazujące na nich , tutaj faktycznie mogli by coś pokazać .

Z drugiej strony ST w czasach TNG nie był nastawiony na wojnę , nawet DS9 takie nie było aby na potęgę zbroić ludzi ( ciężkie uzbrojenie czy PA dla piechoty , czołgi i samoloty etc. ) .

Poza tym to może być tak jak pisze @Elaan .

Doświadczenia z M5 mogły spowodować tą samą niechęć do robotów i robotyki co wojny eugeniczne do genetyki i ulepszeń tego typu .
Mav
Użytkownik
#36 - Wysłana: 5 Lis 2013 22:23:53 - Edytowany przez: Mav
reyden:
A same exoszkielety nie są potrzebne przy ST z czasów TNG+ , przy tak rozwiniętej technologii nie spełniały by większości swoich funkcji .

Co innego pancerze wspomagane bazujące na nich , tutaj faktycznie mogli by coś pokazać

No moze zle sie wyrazilem, bo chodzi mi o cos takiego:

f

reyden:
Z drugiej strony ST w czasach TNG nie był nastawiony na wojnę , nawet DS9 takie nie było aby na potęgę zbroić ludzi ( ciężkie uzbrojenie czy PA dla piechoty , czołgi i samoloty etc. ) .

To nie jest dobry argument, bo zawsze jest jakies zagrozenie konfliktem mniejszym czy wiekszym, to raz. Dwa, w TNG i pozostalych serialach mnostwo razy pakowali sie w powazne klopoty wlasnie przez ten brak chocby najprostszego kombinezonu. A to jakis gaz ich obezwladnil, a to ktos ranny zostal, bo sie otarl o cos albo spadl, a to okret sie rozszczelnial itd. Tak wiec jest to bardzo duzy burak w Treku.
Q__
Moderator
#37 - Wysłana: 5 Lis 2013 23:05:30
reyden

reyden:
Doświadczenia z M5 mogły spowodować tą samą niechęć do robotów i robotyki co wojny eugeniczne do genetyki i ulepszeń tego typu .

W sumie szkoda, ze SAAB nie powstało jako Trek o Romulan War, bo wszystko by było jasne.

Z drugiej jednak strony wygląda w ST trochę tak jakby robotyka była dziedziną ekstremalnie trudną, w której postęp okazał się znacznie wolniejszy niż się Kurzweilowi zdawało...

reyden
Mav

reyden:
Co innego pancerze wspomagane bazujące na nich , tutaj faktycznie mogli by coś pokazać

Mav:
No moze zle sie wyrazilem, bo chodzi mi o cos takiego:

Pytanie czy w ST - w czasach późniejszych niż Archera - coś takiego w ogóle ma sens? Czy nie wystarczy np.:

Pamiętajmy zresztą, że tak jak kusze - a potem broń palna - wyparły zbroje, tak samo zbyt zaawansowana broń energetyczna może wyprzeć pancerze innego typu. Pamiętajmy jak niewiele dawały Stormtrooperom ich pancerze:


Co jednak nie oznacza, ze poniższy zarzut jest do odparcia:
Mav:
Dwa, w TNG i pozostalych serialach mnostwo razy pakowali sie w powazne klopoty wlasnie przez ten brak chocby najprostszego kombinezonu. A to jakis gaz ich obezwladnil, a to ktos ranny zostal, bo sie otarl o cos albo spadl, a to okret sie rozszczelnial itd. Tak wiec jest to bardzo duzy burak w Treku.

reyden
Użytkownik
#38 - Wysłana: 5 Lis 2013 23:58:25
Czy ja wiem czy broń palna aż tak do końca wyparła zbroje .

Owszem klasyczne stalowe zbroje z czasów rycerzy zostały wyparte bo nie było odpowiedniej technologii ale współczesne kamizelki kuloodporne czy hełmy to dla mnie ich odpowiednik .

Także same środki obrony ewoluują podobnie jak broń ofensywna .

Pojawiła się nowoczesna broń palna i działa - zaczęto budować jednostki całkowicie opancerzone ( zarówno okręty jak i pojazdy lądowe ) .

Pociski stawały się coraz lepsze - pancerz stawał się coraz lepszy ( grubszy , wykonany staranniej czy pochylony ) .

Pojawiła się amunicja kumulacyjna - pojawiły się pancerze reaktywne .

Tak samo by było jeżeli chodzi o ew. rozwój PA w treku - fazer czy inna broń energetyczna ( Borg nie liczę ) nie każdy materiał przebije - dużo zależy od ustawień i kalibru broni .

np. ręczne fazery czy nawet karabiny fazerowe mają problemy ze stopieniem / przecięciem trytanu czy innych metali z uniwersum .

Pola siłowe były by tylko dodatkiem , zresztą pokazane pole występuje chyba tylko w TAS , w normalnym serialu nie widziałem osobistych pól siłowych u Federacji czy innych głównych ras ( poza Borg - choć nie koniecznie może być to pole siłowe ) .

Pomijam to że osobiste PS może powodować inne problemy , dość fajnie to przedstawiono w jednym z odcinków SGA .

W Eurece był chyba też podobny motyw .

A pokazane zbroje szturmowców to nie PA tylko odpowiednik współczesnych kamizelek kuloodpornych .
Mav
Użytkownik
#39 - Wysłana: 6 Lis 2013 01:11:54 - Edytowany przez: Mav
Q__:
Pytanie czy w ST - w czasach późniejszych niż Archera - coś takiego w ogóle ma sens? Czy nie wystarczy np.:

Idealnym rozwiazaniem jest pancerz wspomagany, napchany technologia (monitorowanie organizmu, dostarczanie substancji odzywczych, leczenie urazow, mozliwosc zamkniecia obiegu tlenu itd.) plus generator oslon - az strach pomyslec, co by bylo, gdyby cos takiego posiadala zaloga w TNG

Ogolnie scenarzysci sami sprowokowali buraka. Rozumiem, ze budzet i ogolny styl Treka to taka troche teatralnosc i umownosc, gdzie najwazniejsza jest fabula, przekaz. I mozna by wybaczyc sweterki, ale niestety scenarzysci bezczelnie uzywaja ich do napedzania klopotow w wielu odcinkach. Mozna to bylo zrobic tak, ze ekipy wypadowe udaja sie na mejsce po zbadaniu zagrozen przez czujniki Enterprise. I jak jest bezpiecznie to sie teleportuja. Ale niestety zaloga nawet jak idzie na akcje typowo militarna, np. odbic kogos z rak uzbrojonych bandytow, to takze sa w sweterkach
Q__
Moderator
#40 - Wysłana: 6 Lis 2013 08:38:17 - Edytowany przez: Q__
reyden

reyden:
Owszem klasyczne stalowe zbroje z czasów rycerzy zostały wyparte bo nie było odpowiedniej technologii ale współczesne kamizelki kuloodporne czy hełmy to dla mnie ich odpowiednik .

Tak patrząc pewnie należy spodziewać się recydywy zbroi (oczywiście odpowiednio nowocześniejszej), potem znów jej zaniku... i tak w kółko.

Mav

Mav:
Idealnym rozwiazaniem jest pancerz wspomagany, napchany technologia (monitorowanie organizmu, dostarczanie substancji odzywczych, leczenie urazow, mozliwosc zamkniecia obiegu tlenu itd.) plus generator oslon - az strach pomyslec, co by bylo, gdyby cos takiego posiadala zaloga w TNG

Tylko pytanie czy nie byłoby to wbrew estetyce ST i ogólnie klasycznego SF trochę (acz niby u Lema były nawet wielkochody, a u Peteckiego zdarzały się skafandry całkiem zbrojopodobne, o Heinleinie już nie wspomnę)?

Zresztą tak w sumie może zamiast posyłać uzbrojonych załogantów powinno się posyłać bezzałogowe, a uzbrojone drony, np. podobne do tych z początkowych scen Aliens?
http://vimeo.com/11745167 - od 1:59

Skoro jednak widzę, że Was nie przekonam, nie będę wierzgał przeciwko ościeniowi, tym bardziej, że w ST pozakanonicznym macie - do pewnego stopnia - spełnienie swoich marzeń o zbrojach:

http://sto.gamepedia.com/Body_Armor
http://sto-forum.perfectworld.com/showthread.php?t =140519
http://memory-beta.wikia.com/wiki/Body_armor
http://andromeda.wikia.com/wiki/Photoreactive_Armo r
http://andromeda.wikia.com/wiki/Biological_Armor
W konkurencyjnym Lost in Space też by się coś dla Was znalazło:


Nawiasem mówiąc - skoro wspomniałem o AND - tam się robotów nie bali:
- od malutkich:
http://andromeda.wikia.com/wiki/Smart_bullet
- po całkiem spore:

http://andromeda.wikia.com/wiki/Planetfall_Defense _Bot

ps. A TO jeszcze a'propos osobistych pół siłowych:
http://forums.comicbookresources.com/showthread.ph p?409617-How-come-Star-Fleet-didn-t-issue-armor-or -portable-shields-to-its-crews
Mav
Użytkownik
#41 - Wysłana: 6 Lis 2013 14:43:55 - Edytowany przez: Mav
Q__:
Zresztą tak w sumie może zamiast posyłać uzbrojonych załogantów powinno się posyłać bezzałogowe, a uzbrojone drony, np. podobne do tych z początkowych scen Aliens?

No i właśnie to jest przyczyną olewania robotyki w SF. Najważniejsi są aktorzy, oni mają być w centrum wydarzeń. Roboty odwalały by za nich czarną robotę. Rozpoznanie terenu, walka, to są zazwyczaj główne zapalniki fabularne. Same pancerze też są problemem, bo hełm zasłania twarz, a robienie wielkich przezroczystych baniek jest mało realistyczne.

"Obcy - decydujące starcie" - wysłaliby na planetę mordercze roboty, Xenomorph-y zwiewałyby gdzie pieprz rośnie A Ripley i reszta oglądaliby sobie całą rozróbę w wygodnych fotelach przy czipsach i piwie A potem zeszli na powierzchownie, gdy teren byłby bezpieczny. Dobijając jeszcze pojedyncze osobniki, co nie byłoby dużym problemem, dzięki pancerzom wspomaganym.

Tak samo ucierpiałby "SAAB" nie mówiąc już o ST. Także jest to problem. Ale moim zdaniem, gdyby dobrze to rozegrać, to może być to atut. Gdyby dobrze przemyśleć cały ten arsenał robotów, dron, pancerzy, to dostalibyśmy świetne, niezwykle ciekawe SF.
Q__
Moderator
#42 - Wysłana: 6 Lis 2013 15:45:04 - Edytowany przez: Q__
Mav

Mav:
Roboty odwalały by za nich czarną robotę. Rozpoznanie terenu, walka, to są zazwyczaj główne zapalniki fabularne.

Ba, nawet sam Lem w "Niezwyciężonym" - powieści w najodleglejszym możliwym sensie pokrewnej ideowo Aliens, jako pochwała niezłomnego ludzkiego ducha - dobrze się nagimnastykował by móc wysłać do akcji człowieka, gdzie automaty nie mogły poradzić, ale wcześniej fundnął nam takie obrazki:

"- Tak… — powiedział astrogator, ale widoczne było, że nie słucha. Stał znowu przed ekranem. Nad samym skrajem pola widzenia, tuż przy rakiecie, ukazały się nożycowe wysunięte przęsła pochylni, po której sunęły jak na paradzie równo, jeden za drugim, energoboty, trzydziestotonowe maszyny, powleczone silikonowym pancerzem przeciwpożarowym. W miarę jak spełzały w dół, ich pokrywy rozchylały się powoli i zarazem szły w górę, dzięki czemu ich prześwit powiększał się; opuszczając pochylnię, głęboko zanurzały się w piachu, ale szły pewnie, orząc wydmę, którą wiatr wzniósł już wokół „Niezwyciężonego”. Rozchodziły się na przemian w jedną i w drugą stronę, aż po upływie dziesięciu minut cały perymetr statku otoczony był łańcuchem metalowych żółwi. Znieruchomiawszy, każdy począł zagrzebywać się miarowo w piasku, aż znikł, i tylko połyskliwe plamki, regularnie porozmieszczane na rudych zboczach wydm, wskazywały miejsca, z których wystawały kopułki emitorów Diraca. Powleczona pianoplastykiem, stalowa podłoga sterowni drgnęła pod stopami ludzi. Ciała ich przeszył krótki jak błyskawica, wyraźny, choć ledwie wyczuwalny dreszcz i znikł, tylko przez chwilę jeszcze mrowił mięśnie szczęk, a widziany obraz rozmazał się w oczach. Zjawisko to nie trwało ani pół sekundy. Powróciła cisza, przerywana odległym, płynącym z dolnych kondygnacji mamrotaniem uruchamianych motorów. Pustynia, czarnorude zwały skalne, szeregi leniwie pełznących fal piasku wyostrzyły się w ekranach i wszystko było jak przedtem, ale ponad „Niezwyciężonym” rozwarła się niewidzialna kopuła siłowego pola, zamykając dostęp do statku. Na pochylni pojawiły się, krocząc w dół, metalowe kraby z młynkami anten, poruszających się na przemian w lewo i w prawo. Inforoboty, daleko większe od emitorów pola, miały spłaszczone tułowie i zgięte, rozchodzące się na boki, metalowe szczudła. Grzęznąc w piasku i jakby z obrzydzeniem wydobywając zeń głęboko zapadające się kończyny, członkonogi rozeszły się i zajęty miejsca w przerwach łańcucha energobotów. W miarę jak operacja osłony rozwijała się, na centralnym pulpicie sterowni wyskakiwały z matowego tła światełka kontrolne, a tarcze udarowych zegarów wypełniały się zielonkawym blaskiem. Jakby dziesiątek wielkich kocich oczu patrzał teraz nieruchomo na obu ludzi. Strzałki leżały wszędzie na zerze, świadcząc, że nic nie próbuje przedostać się przez niewidzialną tamę siłowego pola. Tylko wskaźnik dyspozycji mocy sunął coraz wyżej, mijając czerwone kreski gigawatów.
- Zejdę teraz na dół i zjem coś. Niech pan przeprowadzi stereotyp, Rohan! — powiedział znużonym nagle głosem Horpach, odrywając się od ekranu."


"Wysłali więc na pełne morze dwie zdalnie sterowane sondy telewizyjne i z centralnego posterunku śledzili na ekranach ich drogę. Ale dopiero gdy oddaliły się poza horyzont, sygnały przyniosły pierwszą istotną wiadomość. W oceanie żyły jakieś organizmy, kształtem podobne do kostnoszkieletowych ryb. Na widok sondy jednak pierzchały z olbrzymią szybkością, szukając ratunku w głębinie. Echoloty ustaliły głębokość oceanu w owym miejscu pierwszego spotkania żywych istot na półtorasta metrów.
Broza uparł się, że musi mieć przynajmniej jedną taką rybę. Polowali więc, sondy ścigały uwijające się w zielonym mroku cienie, strzelając elektrycznymi wyładowaniami, ale te rzekome ryby przejawiały nieporównaną zwinność manewrów. Dopiero po którymś z rzędu strzale udało się porazić jedną. Sondę, która ją chwyciła w swoje kleszcze, natychmiast skierowali do brzegu, a Koechlin i Fitzpatrik tymczasem manipulowali drugą, zbierając próbki unoszących się w głębi fal włókienek, które wydały im się jakimś miejscowym rodzajem glonów czy wodorostów. Posłali ją wreszcie na samo dno, na głębokość ćwierć kilometra. Silny prąd przydenny utrudniał poważnie sterowanie sondą, którą wciąż znosiło na wielkie skupiska podwodnych głazów. W końcu jednak dało się kilka z nich obalić i jak przypuszczał słusznie Koechlin, pod ową przykrywą mieściła się cała kolonia giętkich, pędzlowatych stworzonek."


"Przed spłonięciem w gęstszych warstwach atmosfery cztery satelity dostarczyły jedenastu tysięcy zdjęć, odebranych drogą radiową i nanoszonych, w miarę ich napływania, na specjalnie trawione płyty w kajucie kartograficznej. Aby nie tracić czasu, Rohan wezwał technika kartografów, Eretta, do siebie, i biorąc tusz, wypytywał go równocześnie o wszystko, co zaszło na statku. Erett był jednym z szukających na uzyskanym pasie fotograficznym „Kondora”. Tego ziarenka stali w oceanach piasku szukało około trzydziestu ludzi równocześnie, oprócz planetologów zmobilizowano w tym celu kartografów, operatorów radarowych i wszystkich pokładowych pilotów. Okrągłą dobę przeglądali, na zmianę, nadchodzący materiał fotograficzny, notując koordynaty każdego podejrzanego punktu planety."

"Tym razem metaliczne podźwiękiwanie stygnących dysz jeszcze nie ustało, kiedy statek wysunął ze swego wnętrza pochylnię i rusztowanie dźwigu, otoczył się kręgiem energobotów, ale na tym nie poprzestał. W jednym miejscu, leżącym na wprost „miasta” (stojąc na poziomie gruntu, nie można było go dostrzec spoza niskich wzgórz), skoncentrowała się wewnątrz osłony energetycznej grupa pięciu pojazdów terenowych, do której dołączył dwa razy przeszło większy od nich, podobny do apokaliptycznego żuka o sinawych pokrywach, ruchomy miotacz antymaterii. Dowódcą grupy operacyjnej był Rohan. Stał wyprostowany w pierwszym z pojazdów terenowych, w jego otwartej wieżyczce, czekając, kiedy na rozkaz wydany z pokładu „Niezwyciężonego” otwarte zostanie przejście przez pole siłowe. Dwa inforoboty na dwu najbliższych wzgórzach wystrzeliły szereg niegasnących, zielonych flar, znakując drogę, i uformowana w podwójnym szyku mała kolumna z pojazdem Rohana na czele ruszyła przed siebie. Maszyny grały basami silników, fontanny piasku biły spod balonowych kół olbrzymów, przodem, o dwieście metrów przed czołową terenówką, sunął, unosząc się nad powierzchnią gruntu, robot zwiadowczy, podobny do przypłaszczonego talerza z szybko drgającymi czułkami, a strumienie powietrza, które wyrzucał spod siebie, burzyły czuby wydm, że wyglądało, jakby, mijając je, wzniecał w nich niewidzialny ogień. Podniesiona pochodem kurzawa długo nie opadała w dość spokojnym powietrzu i po przejściu kolumny znaczyła jej ślad czerwonawą, kłębiastą smugą. Cienie rzucane przez maszyny były coraz dłuższe; szło ku zachodowi. Kolumna ominęła leżący na jej drodze, prawie całkowicie zasypany krater i po dwudziestu minutach dotarła do skraju ruin. Tutaj szyk pochodu załamał się. Trzy bezludne pojazdy wyszły na zewnątrz i zaświeciły ostro–błękitne światła na znak, że utworzyły lokalne pole siłowe. Dwie maszyny z ludźmi toczyły się wewnątrz ruchomej osłony. Pięćdziesiąt metrów za nimi posuwał się, krocząc na swoich piętrowych, ugiętych nogach, olbrzymi miotacz antymaterii. W pewnej chwili, po przekroczeniu zasypanego kłębowiska jakby poszarpanych lin metalowych czy drutów, trzeba się było zatrzymać, bo jedna kończyna miotacza poprzez piasek zapadła się w głąb niewidzialnej szczeliny. Dwa arktany zeskoczyły z pojazdu dowódcy i wyswobodziły uwięzłego kolosa. Wtedy kolumna ruszyła dalej."

I to wszystko - faktycznie - aż się prosi o ekranizację.
Mav
Użytkownik
#43 - Wysłana: 7 Lis 2013 13:25:50
Q__:
I to wszystko - faktycznie - aż się prosi o ekranizację.

No to dosyć dziwne, że nie ma choćby jednego filmu z robotyką na takim poziomie.
Q__
Moderator
#44 - Wysłana: 7 Lis 2013 13:54:49
Mav

Mav:
No to dosyć dziwne, że nie ma choćby jednego filmu z robotyką na takim poziomie.

W sumie dwu twórcom bym powierzył takie zadanie... Albo Cameronowi, albo Wise'owi, a, że ten drugi nie żyje - wybór jest prosty.

A, że nie ma? Na pokazanie takich rzeczy na poziomie na dziś tylko Hollywood stać, a Hollywood jak kręci - każdy widzi... Choć, z drugiej strony faktycznie ciut to niezrozumiałe, bo takie sceny byłyby tym co Hollywood kocha - pokazem F/X na najwyższym poziomie... Widać nawet na tyle pomyślunku nie starcza zbiorowemu rozumowi owej Fabryki Snów.
Q__
Moderator
#45 - Wysłana: 6 Gru 2013 17:33:50
Mav
Użytkownik
#46 - Wysłana: 31 Mar 2014 00:31:05
SF już totalnie w tyle, Mechy już istnieją:

https://www.youtube.com/watch?v=cFwEiG4I-Wg



Fajnie by było dorwać taki kostium na bal przebierańców albo Sylwestra
Q__
Moderator
#47 - Wysłana: 31 Mar 2014 13:28:11
Elaan
Użytkownik
#48 - Wysłana: 31 Mar 2014 17:10:18 - Edytowany przez: Elaan
Q__:
Taki oto ranking robotów (i tworów pokrewnych):

Niepełny, bo brak tam np. tej metalowej pary bohaterów:

a
Mav
Użytkownik
#49 - Wysłana: 31 Mar 2014 23:25:26
Q__:
Szczegóły techniczne:

Widziałem widziałem Fajnie to wymyślili. Czymś podobnym jest Titan: https://www.youtube.com/watch?v=cjfPFr9SswA

Tyle, że w jego przypadku twórcy idą w zaparte, że to prawdziwy robot
Q__
Moderator
#50 - Wysłana: 1 Kwi 2014 00:07:10
Elaan

Elaan:
Niepełny, bo brak tam np. tej metalowej pary bohaterów

Widać nie uznali filmu i - co dziwniejsze - słynnego opowiadania Asimova, którego był ekranizacją za dość znaczące...

Mav

Mav:
Widziałem widziałem

A Kuratasa, o którym wspominaliśmy wielokroć* z MarcinemK w kontekście Patlobara - widziałeś? Jak nie, to masz jeszcze raz:

http://www.forbes.com/sites/davidewalt/2012/09/12/ the-real-life-million-dollar-mecha/

* w topicu o mechach:
http://www.startrek.pl/forum/index.php?action=vthr ead&forum=5&topic=3343&page=2#msg274954
http://www.startrek.pl/forum/index.php?action=vthr ead&forum=5&topic=3343&page=3#msg276521
Mav
Użytkownik
#51 - Wysłana: 1 Kwi 2014 00:10:25
Q__:
A Kuratasa, o którym wspominaliśmy wielokroć* z MarcinemK w kontekście Patlobara - widziałeś? Jak nie, to masz jeszcze raz:

Widziałem, ale jeżdżące mnie jakoś nie przekonują
Q__
Moderator
#52 - Wysłana: 1 Kwi 2014 01:40:30 - Edytowany przez: Q__
Elaan
Użytkownik
#53 - Wysłana: 1 Kwi 2014 21:36:51 - Edytowany przez: Elaan
Q__:
Widać nie uznali filmu i - co dziwniejsze - słynnego opowiadania Asimova, którego był ekranizacją za dość znaczące...

Ja dodałabym do tej listy robotów jeszcze Hectora z "Saturna 3" i Amee z filmu "Czerwona planeta".

a b

No i nie zapominajmy o pierwszym robocie w polskim kinie - maleńkiej Omedze.

c
ortkaj
Użytkownik
#54 - Wysłana: 1 Kwi 2014 22:06:11
Elaan
Użytkownik
#55 - Wysłana: 1 Kwi 2014 22:13:08 - Edytowany przez: Elaan
ortkaj:
no nie jedynym

Racja, zapomniałam o nieliniowcach, dzięki za przypomnienie. Poprawię.
A skoro przypomniałeś Pana Kleksa, to dodajmy jeszcze tego robocika:

a
Q__
Moderator
#56 - Wysłana: 3 Kwi 2014 14:22:01 - Edytowany przez: Q__
Elaan

Elaan:
A skoro przypomniałeś Pana Kleksa, to dodajmy jeszcze tego robocika

Przyjrzyjmy mu się od strony teorii, w wydaniu już dorosłym (pamiętając, że w oryginale był to Alojzy, nie Adolf, Gradowski rozdzielił go na dwie postacie):

"- Adasiu - powiedział - chodź do mnie... Jesteś mi potrzebny!
Na to tylko czekałem. Skoczyłem do pokoju pana Kleksa, a on zamknął drzwi na klucz, stanął na jednej nodze i oświadczył uroczyście:
- Dzisiejszy dzień przejdzie do historii ludzkości. Zapamiętaj dobrze tę datę. Doprowadziłem moje wiekopomne dzieło do stanu doskonałości. Alojzy Bąbel nie różni się już niczym od prawdziwego człowieka. O, proszę!
Alojzy siedział na parapecie okna i pałaszował jajecznicę ze szczypiorkiem, a jego kanciasta i martwa zazwyczaj twarz nabrała rumieńców i wyrazu. Na mój widok Alojzy przyjaźnie uśmiechnął się, cmoknął ustami w moim kierunku, jakby mi posyłał całusa, i powiedział filuternie:
- Wieki nie widzieliśmy się, Adasiu, co? Trzy lata za karę przeleżałem rozmontowany w walizce pana Kleksa, trzy lata podróżowałem po świecie, wcielając się w różne postacie, trzy lata byłem Pierwszym Admirałem Floty na służbie u Pigularza II, od roku płatałem figle panu Kleksowi. Ale od dziś rozpoczynam normalne życie. Mam nadzieję, że więcej nie zrobię wam wstydu. Szare komórki, które są sprężyną prawidłowego myślenia, działają z idealną sprawnością. No, co tak patrzysz? Pierwszy raz widzisz prawdziwego człowieka?
- Brawo, Alojzy! - zawołał z aprobatą pan Kleks. - Muszę ci, Adasiu, powiedzieć, że kiedy mu wsączyłem do głowy olej Poczciwości i Posłuszeństwa, czyli olej P+P, uważałem dzieło za ukończone. Nie wziąłem jednak pod uwagę, że poszczególne elementy mechanizmu nie są dostatecznie zabezpieczone w rezultacie Alojzy pogubił kilka detali i stał się zdezelowanym automatem. Ale w ciągu ostatnich lat udało mi się dokonać wynalazku niezwykłej wagi. Przy pomocy nader skomplikowanych zabiegów chemicznych uzyskałem tworzywo całkowicie zbliżone do ludzkiej skóry, a następnie poddałem je działaniu promieni omega. Skóra się przyjęła i powlokła całą postać Alojzego. Osłona mechanizmu jest teraz niezawodna. Żadna sprężyna, żadna śrubka nie może wypaść!
Słuchałem słów pana Kleksa pełen podziwu dla jego genialnego umysłu. Na stole, gdzie przedtem leżała mapa z wykresami pogody, piętrzyły się skomplikowane instrumenty, retorty, miniaturowe aparaty promieniotwórcze, Całe naukowe laboratorium pana Kleksa, które nosił przy sobie w swoich przepaścistych kieszeniach. Był to nie lada bagaż, skoro nawet z zapasowych kieszeni w kalesonach wystawały metalowe części przyrządów do skrawania i łączenia skóry oraz szpryce napełnione cielistym barwnikiem.
Na życzenie pana Kleksa Alojzy popisywał się przede mną sprawnością umysłu i mięśni. Posiadał nieprzebrane zasoby wiadomości i śmiało mógł uchodzić za żywą encyklopedię. Omawiając szczegóły swojej konstrukcji powiedział:
- Wiesz, Adasiu, skóra ludzka jest najwspanialszym tworzywem. Nic nie może się z nią równać. Reaguje na dotyk, posiada elastyczność, jest nieprzemakalna, odporna na wahania temperatury, miękka, gładka. Ostatecznie sztuczne serce czy sztuczne płuca potrafi zmajstrować pierwszy lepszy student medycyny. To żadna filozofia. Ale na to, by z pospolitych składników uzyskać żywą skórę ludzką, trzeba być Ambrożym Kleksem, wielkim Ambrożym Kleksem.
Uczony, słysząc te pochwały, spuścił skromnie oczy i ruchem pełnym godności podciągnął kalesony, po czym zabrał się do wkładania spodni.
- Słuchaj, Alojzy - rzekł po chwili namysłu. - Cieszę się, że król zaprosił nas do siebie. Mam z nim parę spraw do omówienia. Przede wszystkim. jednak pragnę zaprezentować ciebie. Nie przez małostkową próżność, możesz być pewny. Byłoby to niegodne uczonego. Muszę jednak prosić króla, aby ci wybaczył twoje niedorzeczne zachowanie z przyprawioną nogą, W przeciwnym bowiem razie królewska straż schwyta cię i uwięzi.
- Mnie? Cha-cha-cha! - roześmiał się Alojzy. - Mogę jedną ręką podrzucić. sześciu mężczyzn na wysokość drzewa. Ale ma pan rację, panie profesorze. Prawdziwi ludzie nie powinni załatwiać spraw przy użyciu siły."
Q__
Moderator
#57 - Wysłana: 3 Kwi 2014 14:23:03
"Profesorze - odparł król siadając ponownie na swoim fotelu - nie mogę uwierzyć, że ten osobnik jest rzeczywiście automatem. To taki sam człowiek jak my dwaj!
Pan Kleks z tryumfującą miną pogłaskał się po brodzie, wziął Alojzego za rękę i podszedł z nim do Kwaternostra I.
- Trudno w to uwierzyć, nie przeczę - powiedział z godnością. - Wykonanie Alojzego jest niezwykle precyzyjne, a poprzez skórę nie sposób wyrobić sobie wyobrażenia o jego wewnętrznej konstrukcji. Ale tędy można zajrzeć... O, proszę.
Mówiąc to wyjął z kieszeni elektronową, a właściwie elektronajnowszą mikrokosmiczną lupę i zbliżył ją do źrenicy Alojzego. Król nieufnie zmrużył jedno oko, podczas gdy drugie przytknął do okularu lupy i zaniemówił z wrażenia. Po chwili jednak, nie odrywając wzroku od obrazu, który zobaczył, zaczął wykrzykiwać:
- Nieprawdopodobne! Zdumiewające! Widzę srebrne punkciki... Tysiące srebrnych punkcików... Tak!... To kółka! Obracają się... Co za mechanizm!... Teraz przesuwają się zadrukowane tasiemki... O, światełka!... Zapalają się i gasną... Cudowne!... A to co?... Ojej!... Widzę szare komórki!... Nie!... To miniaturowe ekraniki... Odbijają się w nich myśli Alojzego... Widzę tam siebie... Widocznie Alojzy pomyślał o mnie... Wprost nie do wiary... Co za ruch... Co za precyzja... Genialne!... Nareszcie wiem, jak wygląda mózg elektronowy!...
Pan Kleks przerwał pokaz i schował lupę do kieszeni.
/.../
Po tej rozmowie króla z Alojzym pan Kleks stanął dumnie na jednej nodze, lewą rękę przyłożył do kamizelki, prawą wyciągnął przed siebie i rzekł:
- Królu! Dokonałem w nauce przewrotu. Obaliłem błędne poglądy chemików, fizyków, biologów; odkryłem kleksyczne prawa przyrody, kleksyczne zasady budowy komórek, osiągnąłem nie znane dotąd wyżyny wiedzy, opracowałem własne teorie, dzięki którym udało mi się, pierwszemu w świecie, stworzyć sztucznego człowieka. Automaty mózgowe Patentończyków mogą wykonywać dwieście tysięcy działań na sekundę. Mój Alojzy działa z szybkością myśli. Dlatego stał się niemal równy człowiekowi. Powiadam "niemal", gdyż brak mu tylko jednej rzeczy: fantazji.
Król oszołomiony słowami pana Kleksa strącił z kolan Królewskiego Koguta, wybiegł z altanki i zawołał:
- Ministronowie, panie, panowie, proszę do mnie! Pragnę obwieścić wam rzecz niezwykłą! .
Pierwszy nadbiegł Trondodentron, przerażony, że nastąpił nowy zamach na króla. Tuż za nim, podskakując z właściwą sobie lekkością zjawił się Lewkonik. Niebawem też nadciągnęła reszta towarzystwa, a na końcu, zgodnie z głoszoną przez siebie dewizą, że prawdziwy dozorca nigdy się nie spieszy, kroczył Weronik.
- Czy mam wezwać straż? - zapytał premier z niepokojem.
- Masz słuchać! - rzekł uroczyście król wypinając klatkę piersiową, na której były wytatuowane jego zmyślone bohaterskie czyny. - Profesor Kleks zaprezentował mi swoje niezrównane arcydzieło. Chcę, aby każdy z was mÓgł je podziwiać. Oto Alojzy Bąbel, sztuczny, mechaniczny, uniwersalny człowiek, wykonany własnoręcznie przez naszego wielkiego uczonego. Alojzy, przedstaw się!
Alojzy ukłonił się z galanterią. Ministronowie obmacywali go ze wszystkich stron, wydając okrzyki zdumienia.
- Widziałem sztuczne ręce, sztuczne nogi - zauważył Fajatron - ale cały człowiek? Chciałbym usłyszeć go mówiącego.
- Panie ministronie - powiedział uprzejmie Alojzy - mogę wygłosić przemówienie trwające dwadzieścia cztery godziny bez przerwy, ale obawiam się, że znużyłbym obecne tutaj damy.
- Niezwykły okaz - rzekł Trąbatron. - Co za mechanizm!
- Fenomenalny! Rewelacyjny! - stwierdził Trondodentron.
- Ciekaw jestem, czy zna się również na hodowli kur - powiedział Paramontron.
- Znam 79 zasad wylęgu kurcząt oraz 43 sposoby krzyżowania kurzych ras i gatunków - rzekł skromnie Alojzy.
Wszyscy byli tak poruszeni i oszołomieni, że Hortensja przerwała swoje monologi, Piwonia przestała mówić wiersze, a nawet Dalia tym razem powstrzymała się od kichania. Jeden tylko Weronik nie mógł opanować czkawki, ale w przerwie zdołał wykrztusić:
- Żal mi go... Nie miał matki... Sierota...
Alojzy, gdy usłyszał te słowa, nagle posmutniał i zamrugał powiekami, jak gdyby był bliski płaczu.
- Nie martw się, Alojzy! - zawołał wesoło pan Kleks. - Ja jestem twoim ojcem i twoją matką. Wymyślę dla ciebie taki rodowód, jakiego nie powstydziłby się nawet król Kwaternoster I. Głowa do góry!
Królewski Kogut po raz drugi zatrzepotał skrzydłami i zapiał pięknym, donośnym głosem. Odpowiedziało mu pianie jeszcze wspanialsze i głośniejsze. Rozejrzeliśmy się dokoła, gdyż w pobliżu nie było żadnego innego koguta. I cóż myślicie? To Alojzy zabłysnął jedną ze swoich umiejętności.
Alamakotańczycy spojrzeli na niego z największym podziwem, natomiast pan Kleks wysoko zadarł głowę i rzekł uroczyście:
Królu, panie, panowie! Pokazałem wam moje dzieło, a teraz ujawnię wam moje zamysły. Patrzę w przyszłość. Gdybym miał odpowiednie warunki, w ciągu roku wykonałbym dokumentację wielkiej bąblowni. Za trzy lata mogłaby ruszyć seryjna produkcja Bąbli. Dzisiejszy dzień to przełom w dziejach ludzkości. Widzę oczami duszy tę świetlaną erę, kiedy każdy ministron, każdy księgowy, inżynier czy lekarz, ba każdy uczeń w szkole będzie miał do pomocy własnego Bąbla. Świat wkroczy w bąbloepokę. W roku dwutysięcznym już nie my, ale Bąble będą produkowali samych siebie. Zbąblizuję życie ludzkie od podstaw. Oto moja idea!
Pan Kleks mówił głosem natchnionym, oczy mu płonęły, a w brodzie rozlegał się trzask elektrycznych iskier.
Król wybiegł z altanki, objął wielkiego uczonego i zawołał:
- Profesorze, ja panu stworzę warunki do urzeczywistnienia pańskiego genialnego planu! Oddam do pana dyspozycji wszystkie kury i koguty, wszystkie jajka i zegarki, całe bogactwo Alamakoty. Od jutra możemy przystąpić do bąblobudowy.
Wszystkie oczy zwrócone były na Alojzego, Weronik otrzepywał mu z kurzu trzewiki, panny Lewkonikówny spoglądały jak urzeczone, gdy oto rozległ się tubalny głos premiera:
- Królu, pragnę zauważyć, że produkcja Bąbli stanie się dla nas posunięciem antyimportowym. Obejdziemy się bez zagranicznych specjalistów. Bąble nam ich zastąpią. Alamakota wysunie się na pierwsze miejsce wśród potęg świata. Musimy stworzyć gigantyczny bąblokombinat. Rada Ministronów przystąpi natychmiast do opracowania zasad zbąblowania gospodarki narodowej.
- Dziękuję. O to mi właśnie chodziło! - rzekł pan Kleks rozczesując palcami brodę.
/.../
Muszę wyznać, że przyjęcie u Kwaternostra I, pomimo że zjadłem kilka porcji lodów, porządnie mnie znudziło. Uczestniczyłem w pracach pana Kleksa nad konstrukcją Alojzego od samego początku, jeszcze w Akademii. Znałem teorie naukowe wielkiego uczonego, obecnie więc nie dowiedziałem się nic nowego. Zresztą, prawdę mówiąc, wolałem dawnego Alojzego z jego wadami technicznymi, kiedy wymykał się spod władzy pana Kleksa, był niesforny i płatał przeróżne nieobliczalne figle. Na moje oko bardziej wtedy przypominał prawdziwego człowieka niż teraz, odkąd mechanizm jego zaczął działać z doskonałą precyzją. Usunięcie błędów konstrukcyjnych pozbawiło Alojzego fantazji, ale, ostatecznie, było zgodne z zamierzeniami pana Kleksa."
Q__
Moderator
#58 - Wysłana: 3 Kwi 2014 14:23:43
"Kapitan wydał rozkaz powrotu i wtedy właśnie nagły poryw wichru potężnym uderzeniem roztrzaskał łódź o kadłub okrętu.
Rozległ się alarmowy sygnał "człowiek za burtą". Posypały się do morza koła ratunkowe. Marynarze uwijali się jak osy, niosąc pomoc tonącym towarzyszom. Ale oto zwabione łatwym żerem nadpłynęły rekiny. Sytuacja stawała się z każdą chwilą groźniejsza. Załoga zdwoiła wysiłki. Wreszcie zdołano wyłowić wszystkich marynarzy. Tylko jednego Zyzika fala odrzuciła daleko od okrętu.
- On zginie! - wołała rozpaczliwie Rezeda. - Ratujcie go! Przecież te rekiny pożrą biedaka!
Nawet pan Kleks stał bezradny, z przerażeniem w oczach.
Żaden z marynarzy nie odważył się pośpieszyć Zyzikowi na ratunek. I właśnie wtedy Pierwszy Admirał Floty, tak jak stał, w swoim białym mundurze przepasanym wielką wstęgą Koguta z gwiazdą, jednym susem przesadził poręcz burty i skoczył w spienione odmęty. Jego mechaniczne członki działały z błyskawiczną szybkością i nieomylną precyzją. Po kilku zamachach ramion Alojzy dosięgnął Zyzika, kilkoma uderzeniami pięści jak żelazną maczugą ogłuszył napastujące go rekiny i zanim zdążyliśmy ochłonąć z wrażenia, wniósł nieprzytomnego chłopca po sznurowej drabince na pokład.
Urządziliśmy Admirałowi huczną owację, a pan Kleks uściskał go ze łzami w oczach, mówiąc:
- Kochany Alojzy! Jesteś prawdziwym dziełem moich rąk. Panie, panowie, nie żyje ministron Alojzytron, Pierwszy Admirał Floty!
- Niech żyje!- krzyknęła wraz z nami cała załoga okrętu, a Weronik najgłośniej ze wszystkich.
Zyzik szybko odzyskał przytomność.
- Panie Admirale - zwrócił się do Alojzego - zawdzięczam panu życie, toteż może pan nim rozporządzać wszędzie i zawsze.
Alojzy spojrzał na niego z aprobatą, po czym przypiął mu na piersi jeden z własnych orderów.
Zasłużyłeś na wyróżnienie, chłopcze - powiedział. - Wysoko zajdziesz. Mianuję cię bosman-matem w marynarce Jego Królewskiej Mości.
Zyzik zaczerwienił się po uszy i nie mógł wykrztusić słowa. Powinszowałem mu nominacji, a pan Kleks mrugnął do niego porozumiewawczo i szepnął ponad moją głową:
- A nie mówiłem? Pa-ram-pam-pam!
Opisałem tę scenę nieco rozwlekle, w istocie jednak trwała ona minutę albo mniej. Przez cały ten czas Rezeda nie odstępowała pana Kleksa, wołając rozpaczliwie:
- Panie profesorze, błagam pana! Róbcie coś! Ratujcie mamę! Każda chwila jest droga! Boże, mój Boże, co za ludzie! Czy pan nie rozumie? Tam jest moja mama!
Wichura ustała, niebezpieczeństwo minęło - rzekł pan Kleks. - Musimy zachować spokój. Proszę pozwolić mi się zastanowić.
Po tych słowach stanął na jednej nodze, wypuścił brodę na wiatr i przy pomocy swego wszechwidzącego oka raz jeszcze zbadał sytuację.
- Admirale! - rzekł po chwili, bowiem w obecności załogi zawsze tytułował Alojzego wedle jego rangi. - Admirale, przewidywania moje były słuszne. Nie możemy zbliżyć się do wyspy, gdyż Multiflora musiałaby zejść na jej krawędzi, co wywołałoby zachwianie równowagi, a wystarczy najmniejszy przechył, żeby ten pływający pagórek wywrócił się do góry dnem. To jedno. Po wtóre nie zapominajmy, że dom, który tam widzimy, stanowi cały dobytek pana Lewkonika. Otóż mam myśl. Musimy ocalały cypel wyspy wraz ze wszystkim, co się na nim znajduje, wziąć na hol i w ten sposób przetransportować go do Alamakoty.
Alojzy, który już przedtem znalazł odpowiedni moment, żeby przebrać się w świeży mundur, zasalutował i po krótkim namyśle oświadczył:
- Panie profesorze, mój mózg rozważył zadany mu program. Zaraz go zrealizujemy. Kapitanie, zarządzam przeniesienie wszystkich lin okrętowych na lewą burtę. Załoga połączy je podwójnymi supłami w jedną całość. Podczas manewru brania na hol ogniomistrze wystrzelą kolejno piętnaście rakiet. Wykonać!
- Tak jest, panie Admirale! - krzyknął kapitan Tykwot, po czym przekazał rozkaz pierwszemu oficerowi.
- Linę trzeba będzie wystrzelić z wyrzutni, inaczej nie doleci - zauważył rezolutnie Zyzik.
Przenieśliśmy się wszyscy na dziób okrętu, żeby nie przeszkadzać marynarzom w pracy. Stos lin powiększał się z każdą chwilą, mechanicy wiązali ich końce w supły i zabezpieczali na stykach stalowymi uchwytami. Długość lin wynosiła łącznie ponad tysiąc metrów.
Ponieważ siła wiatru osłabła i fala stała się mniej groźna, kapitan przybliżył okręt do pływającej wyspy na odległość odpowiadającą długości liny.
Gdy praca była już skończona, Alojzy własnoręcznie zrobił na końcu liny olbrzymią pętlę. Marynarze, którzy mu pomagali - a było ich kilkunastu - ledwo uporali się z ciężarem tego konopnego węża.
I tu Alojzy dał olśniewający popis kleksycznej siły swych mięśni. Wystrzeliły w górę rakiety, a on chwycił pętlę w łuk prawego ramienia, zamachnął się ruchem dyskobola i wyrzucił linę jak lasso w kierunku widniejącego w oddali ciemnego wierzchołka wyspy.
Wyrwałem z rąk pierwszego oficera pryzmatyczną lunetę, spojrzałem w ślad za lecącą pętlą i wydałem okrzyk zdumienia. Zwoje lin na pokładzie rozwijały się z szaloną szybkością, puszczone w ruch gigantyczną, nadludzką siłą rzutu, a tam w oddali dojrzałem pętlę, która z niewiarygodną precyzją opasała czworobok domu.
Pan Kleks z rozrzewnieniem spoglądał na Pierwszego Admirała Floty, na wiekopomne dzieło swego umysłu. To, czego dokonał Alojzy, przekroczyło najśmielsze przewidywania jego twórcy.
Załoga osłupiała z podziwu. W oczach marynarzy można było wyczytać uwielbienie dla Admirała.
Weronik, który nieraz przecież sam popisywał się swoją niezwykłą siłą fizyczną, teraz był całkowicie olśniony wyczynem Alojzego. Nie tracąc jednak poczucia rzeczywistości, splunął w dłonie, potarł je, chwycił Admirała i trzykrotnie podrzucił go w górę. Załoga przyłączyła się do owacji i niewiele brakowało, żeby z admiralskiego munduru pozostały strzępy. W każdym razie trzeba było potem przez dłuższy czas zbierać pozrywane i rozsypane po całym pokładzie ordery Alojzego."


Wszystkie cytaty - "Tryumf Pana Kleksa"
Q__
Moderator
#59 - Wysłana: 12 Wrz 2015 14:21:28
krzychu:
zaintrygowal mnie robot z TOS tzw nomad

Poniekąd a propos - podcast TrekMovie poświęcony NOMADowi i V'Gerowi (czyli - szerzej analizowanym porównawczo TOS "The Changeling" i TMP):
http://trekmovie.com/2015/09/11/introducing-shuttl e-pod-the-trekmovie-podcast-vger-v-nomad/
annami
Użytkownik
#60 - Wysłana: 12 Wrz 2015 23:32:44 - Edytowany przez: annami
Elaan:
A skoro przypomniałeś Pana Kleksa, to dodajmy jeszcze tego robocika:

Pamiętam jeszcze, ze był jakiś robot w " Panu Kleksie w kosmosie", Bajtek



Q__:
Widać nie uznali filmu i - co dziwniejsze - słynnego opowiadania Asimova, którego był ekranizacją za dość znaczące...

No i jest jeszcze powieść "Pozytronowy człowiek" Asimova i Silverberga na podstawie opowiadania
 Strona:  ««  1  2  3  4  »» 
USS Phoenix forum / Science-Fiction / Roboty w Science-Fiction

 
Wygenerowane przez miniBB®


© Copyright 2001-2009 by USS Phoenix Team.   Dołącz sidebar Mozilli.   Konfiguruj wygląd.
Część materiałów na tej stronie pochodzi z oryginalnego serwisu USS Solaris za wiedzą i zgodą autorów.
Star Trek, Star Trek The Next Generation, Deep Space Nine, Voyager oraz Enterprise to zastrzeżone znaki towarowe Paramount Pictures.

Pobierz Firefoksa!