Jest rok 2151. Po tym, jak na polu w Oklahomie rozbija się klingoński statek, Jonathan Archer - kapitan prototypowego okrętu Enterprise - otrzymuje zadanie odwiezienia rannego Klingona na jego ojczystą planetę.
Minirecenzja
Videorecenzja
Streszczenie
Mały chłopiec składa, wraz z ojcem, miniaturę statku. W pewnym momencie wypowiada słowa: „Tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek...” Zaczyna się rozmowa pomiędzy ojcem a synem. Można z niej wywnioskować, że Henry Archer (mężczyzna w sile wieku) planuje budowę własnego okrętu opartego na ulepszonej technologii nadświetlnej. Dochodzi także do wymiany zdań na temat Wolkan - właśnie w tym momencie dowiadujemy się, że ludzie nie są do nich aż tak dobrze nastawieni...
Chwilę później przenosimy się do Oklahomy (miejscowość o nazwie Broken Bow, 30 lat później). Na polu dymi rozbity statek, a jego pasażer - Klingon - zaczyna uciekać. Goni go dwóch przedstawicieli nieznanej, obcej rasy. Klingon chroni się w silosie nawozowym, ale jego prześladowcy wpadają tam chwilę później (w dość nietypowy sposób – jeden z nich przeciska się przez szczelinę pod drzwiami niemal jak Zmienny z Dominium). Klingon wyskakuje innym wyjściem i strzałałem z broni powoduje eksplozję budowli, zabijając swoich prześladowców. Z pobliskiego domu przybiega rolnik ze strzelbą i po kilku ostrzeżeniach powala Klingona strzałem.
Statek w doku na orbicie planety. Podlatuje do niego mały wahadłowiec. Dwóch pasażerów - oficerów Gwiezdnej Floty - prowadzi rozmowę na temat statku, do którego się zbliżyli. Po chwili okazuje się, że jeden z oficerów to kapitan Jonathan Archer (to on był chłopcem w otwierającej scenie) a statek to Enterprise - pierwszy statek z nowymi silnikami nadświetlnymi, umożliwiającymi osiągnięcie prędkości warp 4,5.
Akcja przenosi się do kwatery Działu Medycznego Gwiezdnej Floty; tam ambasador wolkański rozmawia z admirałem, który wezwał kpt. Archera. Trwa dość ostra wymiana zdań na temat leżącego w ambulatorium Klaanga (rannego Klingona znalezionego w stanie Oklahoma). Wolkani tłumaczą, że Imperium Klingońskie żąda natychmiastowego wydania swojego rodaka - można się zorientować, że Wolkani mają zamiar wydać go martwego. Dochodzi do sprzeczki, w wyniku której kapitan Archer dostaje trzy dni na przygotowanie swojego statku, Enterprise. Jego pierwszą misją ma być dowiezienie Klaanga na Kronos (jego ojczystą planetę). Już na samym początku, Archer werbuje opiekującego się pacjentem doktora Phloxa na swojego oficera medycznego.
Przenosimy się na Enterprise, gdzie dwóch oficerów, czekających na transport z planety. Wymieniają zdania na temat platformy przesyłowej (znanej pod nazwą transportera). Idą korytarzem rozmawiając o grawitacji, potem zmieniają temat i zaczyna się konwersacja na temat Klingonów. Kiedy docierają do maszynowni jeden z oficerów – porucznik Reed - przedstawia komandorowi Tuckerowi (głównemu mechanikowi) nowo przybyłego Travisa Mayweathera (znanego jako „Gwiezdny Włóczęga”), a który na Enterprise służyć ma jako sternik.
Piękna pogoda i garstka studentów uczących się dziwnego, obcego języka. Nauczycielka studentów, widząc nadchodzącego kapitana Archera, zostawia uczniów i wita się z Jonathanem. Ten próbuje przekonać ją, aby wraz z nim udała się na misję, podczas której jako pierwszy człowiek nawiąże kontakt z Klingonami. Hoshi Sato (przyszły oficer komunikacyjny Enterprise) w końcu zgadza się na udział w misji.
Przenosimy się do gabinetu kapitana na Enteprise. Jonathan Archer i Charlie Tucker rozmawiają na temat nowego członka załogi, jaki ma do niech przybyć – będzie to Wolkanka, którą Tucker traktuje jak szpiega. W pokoju na podłodze leży także pies o imieniu Portos – pupilek kapitana. Po chwili w pokoju pojawia się Wolkanka – T’Pol – meldując się na służbę.
Admirał Forrest wygłasza przemówienie, wyrażając swoje zadowolenie z faktu, iż pierwszy statek Gwiezdnej Floty, osiągający warp 4,5 wyrusza na pierwszą w swej historii misję. Wyjaśnia, że nie powstałby on bez zaangażowania takich ludzi jak Zefram Cochrane i Henry Archer, tym samym przedstawiając kapitana - syna konstruktora okrętu. Kiedy załoga udaje się na statek, zgromadzeni goście wysłuchują przemówienia Zeframa Cochrane’a, wypowiedzianego podczas otwarcia centrum budowy nowego napędu (na ekranie widać tego samego Zeframa Cochrane’a, który pojawił się w filmie First Contact, chociaż tutaj jest oczywiście sporo starszy). „Wyobraźcie sobie”, mówi Cochrane, „Tysiące niezamieszkanych planet w zasięgu ręki. Będziemy mogli badać te nowe, obce światy... Szukać nowych form życia i nowe cywilizacji... Ten napęd pozwoli nam śmiało zdążać tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek...”. Enterprise wylatuje z doku i wyrusza w pierwszą międzygwiezdną misję...
Przenosimy się do ciemnego pomieszczenia. Przedstawiciel gatunku, którego wysłannicy ścigali wcześniej na polu Klingona, rozmawia z drugą osobą w dziwnym pomieszczeniu. Z rozmowy wynika, że rozmówca ten pochodzi z innych czasów... Obaj rozmawiają o Klaangu i sposobach na odbicie go z rąk Ziemian, których udział był, jak mówi Tajemnicza Postać, „nieplanowany”.
W ambulatorium Enterprise, kapitan Archer pomaga doktorowi Phloxowi rozpakować jego oprzyrządowanie. Wymieniają opinię na temat Ziemi i jej zwyczajów kulinarnych. Doktor Phlox jest przedstawicielem obcego gatunku, opowiada więc Jonahtanowi o swoim pobycie na Ziemi i swoich wrażeniach, co do rasy ludzkiej. Podchodzą bliżej Klingona i lekarz wyjaśnia, że ich gość może odzyskać przytomność praktycznie w każdej chwili, ale może też nie odzyskać jej wcale. Archer daje mu 80 godzin tłumacząc, że jeśli do tego czasu Klingon nie będzie zdolny do opuszczenia okrętu na własnych nogach, to może być kiepsko...
Akcja przenosi się do luku na którymś z pokładów. Chorąży Mayweather wyjaśnia komandorowi Tuckerowi, że znajdują się w tak zwanym „słodkim punkcie”, czyli w punkcie statku, gdzie emitery grawitacyjne wyczyniają cuda (Mayweather mówiąc to siedzi na suficie, do góry nogami). Z pewnym trudem także Tuckerowi udaje się trafić na sufit. Tematem rozmowy jest przeszłość i doświadczenia życiowe obu panów.
W jadalni oficerskiej, kapitan rozmawia z T’Pol, czekając na spóźniającego się Tuckera. Kiedy ten w końcu się zjawia, siadają do zastawionego stołu. Wolkanka ma problem z nabiciem kruchego ciastka na widelec, ale po chwili z wielką satysfakcją oświadcza, że przy odrobinie samodyscypliny wszystko jest możliwe. Wymieniają opinie na temat zwyczajów kulinarnych Ziemian i wegetarianizmu. Rozmawiają o osiągnięciach ziemskiej kultury i T’Pol stwierdza, że niewykluczonejest, iż ziemianie cofną się kiedyś do ery kanibalizmu.
Akcja przenosi się na mostek, gdzie sternik zwiększa prędkość – oficerowie testują możliwości okrętu. Przy warp 4,4 statek zaczyna lekko wibrować, co wprawia Hoshi w nerwowy nastrój. Phlox wzywa Archera do ambulatorium, wyjaśniając że Klaang odzyskał przytomność. Kapitan wraz z Hoshi próbują nawiązać kontakt z Klingonem, ale Sato ma duże problemy ze zrozumieniem dialektu Klingona. W pewnym momencie zanika zasilanie i na statek dostają się obcy intruzi (tacy sami, jak wcześniejsi prześladowcy Klaanga). Wdają się w walkę z kapitanem i Hoshi, a po chwili porywają Klingona.
Dochodzi do sprzeczki pomiędzy T’Pol, która uważa, że ponieważ Klaanga porwano, misja została zakończona, ale Archer sygnalizuje jej, że jego opinia na ten temat jest odmienna. Jonathan przedstawia kilka argumentów świadczących o tym, że Wolkani powstrzymywali Ziemian od wzbicia się do gwiazd i że to przez nich jego ojcu nie było dane zobaczyć, jak lata jego statek. Kapitan nakazuje wyśledzić ślad plazmowy okrętu porywaczy i podążyć za nim. T’Pol ma pomóc Reedowi (oficerowi taktycznemu, noszącemu tu rangę zbrojmistrza) wyśledzić obcy statek.
Archer przechodzi do ambulatorium, gdzie Phlox analizuje ciało zabitego Sulibanina (wiemy już, że tak się nazywają intruzi). Po kilku testach okazuje się, że nie jest to zwykły przedstawiciel tej rasy, lecz osobnik ulepszony genetycznie.
Przenosimy się do maszynowni, gdzie T’Pol dobitnie tłumaczy innym oficerom, że niemożliwe jest stwierdzenie, gdzie udał się statek obcych. Archer orientuje się, że T’Pol coś przed nim ukrywa i po chwili dostaje od niej informację, że wśród bełkotu Klaanga można wyłapać nazwę Rigel – nazwę pobliskiego systemu planetarnego, w którym Klaang przebywał zanim trafił na Ziemię (oczywiście Wolkani nie raczyli poinformować Ziemian o tym fakcie). Archer uprzedza Wolkankę, że jeżeli jeszcze raz będzie ona ukrywać jakieś informacje, resztę podróży spędzi w zamkniętej kabinie.
W dość ciemnym pokoju siedzi Klingon przywiązany do krzesła, a wokół niego krąży dwóch Suliban. Wypytują go o informacje dotyczące czegoś, co przekazała mu niejaka Sarin w układzie Rigel. Jeden z Suliban (ten sam, który rozmawiał wcześniej z Tajemniczą Postacią) wychodzi, nakazując drugiemu, aby utrzymywał Klaanga przy życiu.
Kapitan Archer, Reed, T’Pol i Maywather oraz Hoshi wyruszają do 36-cio poziomowego centrum handlu na Rigel Dziesięć. Przeszukują budowlę w nadziei na odnalezienie osób, które mogą mieć jakieś informacje dotyczące Klaanga. T’Pol dowiaduje się, że jest na stacji miejsce, w którym przebywają Klingoni. Archer i Hoshi udają się do tej części stacji. Po drodze, w ciemnych korytarzach, zostają porwani przez Suliban. Kapitan Archer spotyka się z Sulibanką o imieniu Sarin. Okazuje się, że była ona członkinią Sprzysiężenia, które zamierzało wywołać wojnę domową wśród Klingonów. Klaang był kurierem, któremu Sarin przekazała dowody zdradzieckiej działalności swoich ziomków. Wspomniała też, że Sulibani są tylko zwykłymi żołnierzami, walczącymi w Temporalnej Zimnej Wojnie i nie podejmują decyzji samodzielnie. Dostają rozkazy z dalekiej przyszłości, ale nie wiadomo, od kogo.
Nagle zaczyna się strzelanina, wywołana przez opozycyjną frakcję Suliban. Sarin, wraz ze swoimi współpracownikami, pomaga Archerowi wydostać jego załogę, jednak ginie od strzału sulibańskiego dowódcy. W ostatnich sekundach życia mówi Jonathanowi, że musi on znaleźć Klaanga.
Wszyscy członkowie ekipy zwiadowczej kierują się w stronę lądowiska, na którym zostawili wahadłowiec. Zaczyna się burza śnieżna i mają problem ze zlokalizowaniem swojego pojazdu, a w dodatku ścigają ich Sulibani. Ostatecznie znajdują wahadłowiec, ale kapitan Archer zostaje ranny. T’Pol ogłasza, że przejmuje dowodzenie na Enterprise.
Przenosimy się na Enterprise, gdzie T’Pol z Tuckerem znajdują się w komorze odkażającej. Doktor Pholx informuje ich, że leczy właśnie rany kapitana, i że ten wyliże się. Tucker, podczas widowiskowej sceny wzajemnego smarowania się żelem odkażającym rozmawia z Wolkanką na temat tego, czy mogła przejąć dowodzenie na ziemskie jednostce. Trwa dyskusja na temat tego, czy wrócić na Ziemię czy kontynuować misję. Wolkanka twierdzi, że misja sama się zakończyła w chwili, w której porwano Klingona. Dochodzi do ostrej wymiany zdań. Tucker mówi, że Wolkani od zawsze blokowali postępy ludzkości. Powołując się na Henry’ego Archera tłumaczy, że to właśnie przez Wolkan nie mógł zobaczyć pierwszego lotu, chociaż ten statek powstał dzięki niemu. Po chwili porucznik odwraca się i wychodzi.
W ambulatorium doktor Phlox leczy kapitana. Do rany przykłada jakieś zwierzątko, które najwyraźniej przyspiesza gojenie. Przychodzą T’Pol z Tuckerem. Gdy Kapitan Archer dowiaduje się, że T’Pol przejęła dowodzenie, jest przekonany, że Enterprise wraca na Ziemię. Tucker z uśmiechem odpowiada, że lecą w trochę inną stronę. Okazuje się, że T’Pol pomogła mu przestroić czujniki i właśnie śledzą sulibański okręt. Zadowolony Archer wychodzi do swojej kabiny, gdzie „rozmawiając” z psem i dokonując wpisu do dziennika okrętowego ubiera mundur.
T’Pol wzywa Archera na mostek. Enterprise doleciał do gazowego giganta. Okazuje się, że Sulibani są w okolicy częstymi gośćmi. Kapitan rozkazuje podążyć śladem obcych i wkrótce Enterprise napotyka na stację Suliban, znajdującą się już wewnątrz atmosfery gazowej planety. Stacja składa się z wielu osobnych modułów, połączonych zaciskami magnetycznymi.
Okręt zostaje zaatakowany przez małe statki Suliban,. Archer, widząc że Enterprise niezbyt radzi sobie z przeciwnikami, nakazuje pochwycić jeden z obcych statków harpunem magnetycznym i ściągnąć go na pokład.
Maywather uczy Tuckera pilotować obcą jednostkę. Archer instruuje także T’Pol, co ma robić podczas jego nieobecności. Reed wręcza kapitanowi dwa pistolety fazowe i urządzenie zakłócające zaciski magnetyczne. Kiedy Tucker i Archer wyruszają, reszta załogi stara się ukrywać przed ładunkami wysyłanymi przez obce okręty, która próbują zlokalizować Enterprise.
Kapitan z mechanikiem dolatują do stacji Suliban i dokują przy niej. Wyruszają na poszukiwania Klaanga i po chwili docierają do pokoju, gdzie znajduje się nieprzytomny Klingon. Kiedy udaje im się opanować nieco wybuchową naturę Klingona, zabierają go do statku, którym przylecieli. Po drodze napotykają na Suliban, jednak Archer i Klingon skutecznie ich obezwładniają. Archer ustawia zakłócacz magnetyczny i stacja zaczyna się rozpadać. Kapitan nakazuje Tuckerowi zabranie Klingona na Enterprise i mówi, że po niego może wrócić później.
Gdy Tucker, po niewielkich przygodach, wraca na Enterprise, dochodzi do poważnej kłótni z T’Pol, która uważa, że Archer wcale nie chciał, by po niego wracać. Ostatecznie jednak, T’Pol zgadza się na podjęcie próby odnalezienia kapitana.
Akcja przenosi się z powrotem na stację, gdzie Archer trafia na pomieszczenie, w którym wcześniej odbyła się rozmowa z Tajemniczą Postacią z przyszłości. Archer wchodzi do pomieszczenia i próbuje zrozumieć powód opóźnienia czasowego, jakie panuje wokół jego osoby. Jednakże niedługo jest sam. Wkrótce do sali przychodzi niewidzialny gość – dowódca Suliban. Archer podejmuje z nim rozmowę, lecz nie widzi go. Osobnik ten mówi kapitanowi, że wie o nim o wiele więcej, niż on sam. Rozmawiają na temat Sulibańczyków, którzy są poprawieni genetycznie. Jonathan pyta, czy te ulepszenia genetyczne są zapłatą za walkę w „Temporalnej Zimnej Wojnie”. Dowódca Suliban denerwuje się, słysząc te słowa i atakuje kapitana. Zaczyna się walka wręcz...
W tym czasie, Enterprise dolatuje do stacji i zostaje ostrzelany przez obce statki. T’Pol nie decyduje się na dokowanie przy stacji, więc Tucker wprowadza w życie plan awaryjny i... przesyła kapitana na pokład przy pomocy transportera. A robi to w ostatniej chwili, gdyż Sulibanin naciskał właśnie spust pistoletu wymierzonego w Archera.
Enterprise rusza na Kronos. W sali Najwyższej Rady obraduje kilkunastu Klingonów. Do wrót uderza Klaang, a wraz z nim kapitan Archer, T’Pol i Hoshi. Jeden z Klingonów (najprawdopodobniej Kanclerz) rozcina rękę Klaangowi i umieszcza odrobinę jego krwi w urządzeniu badawczym. Okazuje się, że informacje otrzymane od Sarin, Klaang miał zakodowane w swoim DNA. Klingoni wyrażają aprobatę (a przynajmniej tak może się wydawać) dla działań kapitana Archera i żegnają go słowami, które nie zostały przetłumaczone. Hoshi stwierdza jedynie, że kapitan nie chciałby wiedzieć, co powiedział do niego klingoński przywódca.
Akcja przenosi się na Enterprise, gdzie w pokoju kapitana T’Pol i Tucker dowiadują się o dalszych rozkazach. Okazuje się, że Dowództwo Floty stwierdziło, że nie ma sensu, by Enterprise wracał na Ziemię. Załoga dostaje więc rozkaz kontynuowania misji eksploracyjnej. Po T’Pol ma przylecieć wolkański statek, ale Jonathan informuje T’Pol, że zmienił zdanie na temat Wolkan i wspólnie dochodzą do wniosku, że T’Pol powinna poprosić przełożonych o przydział na Enterprise.
Kapitan wychodzi na mostek gdzie informuje załogę o dalszych planach: „Gwiezdna Flota uważa, że jesteśmy gotowi do rozpoczęcia naszej misji”... Po tych słowach, Enteprise rusza w stronę najbliższej planety...
Tekst: Katarzyna Bryja
Recenzja
Nie kanon zdobi serial...
I cóż, nadszedł w końcu ten dzień, gdy z doków wyszedł "nowy" Enterprise...
Krótkie streszczenie: Na Ziemi ląduje Klingon, Enterprise ma go odwieźć do domu, ale go gubi, potem go szuka i znajduje, i wreszcie odwozi.
Na własne potrzeby ukułem sobie teorię, że miarą atrakcyjności filmu/odcinka jest to, czy jego akcja jest na tyle wciągająca, by nie zwracać uwagi na błędy bądź nieścisłości w tymże filmie. Weźmy taki Matrix - sensu toto w zasadzie nie ma, ale za to ma wartką akcję. Albo First Contact, żeby przytoczyć przykład trekowy - żywa kpina z kanonu, zawierająca kilkanaście idiotycznych fragmentów... ale się podobała. I takie były moje odczucia po obejrzeniu Broken Bow.
Przede wszystkim: dlaczego prequel? Ze wszystkim możliwych opcji prequel czegokolwiek daje najmniej pola manewru - było nie było chronologia Star Treka jest dość dobrze opracowana, a tu z buciorami włazi takie coś, wywracając do góry nogami ustalone wcześniej fakty... Chociażby wprowadzając "nadprogramowego" Enterprise. A pierwszy kontakt z Klingonami według słów Picarda miał "katastrofalny przebieg" i doprowadził do długoletniego okresu wrogości (nie wspominając już o fakcie, że miał miejsce dużo później), podczas gdy na koniec Broken Bow Klingoni niemalże dziękują dzielnym Ziemianom, że im pomogli.
Co do okrętu... Wielki Boże... i to ma latać nam po ekranie przez najbliższe siedem lat?
'Elegancki styl retro', niektórzy mówią. Ta, akurat. Przede wszystkim, ten Enterprise wygląda po prostu jak nadepnięty okręt klasy Akira - kompletne zero kreatywności. Gdyby nie gondole starego typu, mogłoby toto bez cienia wstydu pokazywać się obok okrętów Gwiezdnej Floty z XXIV wieku. I to ma być okręt z 2151 roku? Panowie, bez żartów. Nawet przy maksimum dobrej woli nie jestem w stanie dostrzec w tym czymś poprzednika klas Deadalus czy Constitution.
Poza tym, ten numer rejestracyjny... pomijając już fakt, że z odcinka Hope and Fear wynika, że taki numer rejestracyjny nosił okręt o nazwie Dauntless, czy mamy wierzyć, że ten oto okręt jest pierwszym statkiem Gwiezdnej Floty? Przytaczając przykład Japończyków - przez długi okres izolacji od świata, flota ich ograniczała się do łodzi rybackich. Po tym, jak otworzyli się na świat i zapragnęli mieć własną flotę wojenną, pierwsze okrętu zbudowali dla nich Francuzi i Anglicy. Więc proszę bez żartów - Gwiezdna Flota pokazana w odcinku nie wyglądała na organizację założoną dwa dni przed momentem rozpoczęcia serialu - po prostu musieli mieć jeszcze jakieś okręty, więc Enterprise nie mógł być pierwszy. Dodatkowo, dotychczas przyjmowano, że w 2151 roku Federacja już istniała...
Następny punkt: Klingoni. Dotychczas z szóstego filmy wynikało, że wiedza Ziemian na temat klingońskiej anatomii jest raczej skromna. A tu proszę, mamy żywego Klingona zbadanego wszerz i wzdłuż przez zespół ziemskich lekarzy, prowadzonych przez doświadczonego lekarza, który - jak sam oświadczył - miał okazję kilkakrotnie przeprowadzać sekcje Klingonów. Tak wiem, niezbyt to dobra rekomendacja, jednak faktem pozostaje, że nauka ziemska nie mogła nie uzyskać przy tej okazji szczegółowych danych na temat budowy ciała Klingonów.
Poza tym, czemu byli to Klingoni z TNG? Począwszy od wyglądu, poprzez demonstrowany charakter, a skończywszy wyświetlaczach ściennych i wystroju wnętrz, nic nie sugeruje, jakoby mieliby być to "starzy" Klingoni, sprzed Kirka i Spocka, bądź Sisko lub Janeway.
Wolkani... Spotkałem się już z opinią jednego "ekstremisty", który stwierdził, że jedynym prawdziwym Wolkanem był Spock, a cała reszta to jakieś nędzne podróbki. W przypadku Enterprise jestem skłonny się z nim zgodzić - ci ludzie z grzywkami i spiczastymi uszami to nie są Wolkani. W ogóle się nie zachowują jak oni, demonstrując szeroką gamę emocji, wraz z dziwnym zwyczajem ubierania swoich kobiet w obcisłe stroje... Pewnie logiczne jest móc zawiesić na czym oko, gdy przechodzi obok taka pseudo-Wolkanka...
Do tych niby-Wolkanów jeszcze wrócę, a tymczasem spotkajmy załogę Enterprise:
Kapitan Jonathan Archer. No cóż, wydaje się być w porządku. Jeżeli pominąć jego dziwną antypseudowolkańską fobię, ta postać da się lubić.
Komandor Charles Tucker. No cóż, trudno powiedzieć cokolwiek o facecie, którego rola w pilocie ograniczała się do nabijania się z Wolkan i nacierania jednej z nich żelem.
Porucznik Malcolm Reed. Eee... tak samo. Facet postał sobie trochę za konsolą, rzucił parę komentarzy, i mam go oceniać? Jedyne, co zapada w pamięć na jego temat, to brytyjski akcent a'la dr Bashir.
Chorąży Travis Mayweather. No, już lepiej. Nowy oficjalny chłopiec od steru miał nieco więcej scen, w którym przyszło mu nawet okazać nieco charakteru. Da się go lubić.
Chorąży Hoshi Sato. Chyba nie będę się mylił, jeżeli podam ją jako nową ulubienicę publiczności. Elegancka postać, z nakreślonymi wadami i zaletami, pełna i plastyczna.
Dr Phlox. Weźcie 1/3 Garaka, 1/3 Neelixa, 1/3 Holodoktora, a otrzymacie Phloxa. Nic dodać, nic ująć.
Sub-komandor T'Pol. No tak... nowa seksbomba na pokładzie; jak na Wolkankę zdradza zadziwiająco dużo emocji, podejmując w dodatku szereg nielogicznych decyzji (na przykład łamiąc swoje rozkazy poprzez odmowę modyfikacji czujników Enterprise). Nie powiem, żebym był pod wrażeniem...
I na koniec najbardziej żywa i autentyczna postać na pokładzie, czyli pies Archera, Portos. Tego osobnika nie sposób nie lubić. Już sama jego obecność powoduje, że człowiek uśmiecha się mimo woli.
Konflikt Archera z T'Pol jest na siłę ciągnięty przez 3/4 pilota, by na koniec tajemniczo i bez powodu wygasnąć. Zresztą trudno nazwać konfliktem wymianę docinków, w których Wolkani starali się wykazać, jacy to idioci z tych ludzi, natomiast ludzie robili wszystko, by wyprowadzić Wolkan z równowagi. Co takiego się stało, że nagle Archer niemalże padł w ramiona T'Pol bijąc się w piersi i rzewnie szlochając? I jeszcze ta temporalna zimna wojna... Ech... I jacyś nowi tajemniczy obcy z super możliwościami... I przed wszystkim scena nacierania się żelem. Co sobie do diabła myśleli scenarzyści, kiedy to pisali!? Co to ma być? Sex Trek?
I jeszcze... Ech! Za dużo tego! Mógłbym wymieniać tak jeszcze długo, ale faktem pozostaje, że Enterprise w zasadzie zupełnie nie trzyma się kanonu. I już.
Jednak, jak wspomniałem na początku, pomimo szeregu monstrualnych błędów i łamania kanonu, odcinek w sumie mi się podobał. Padło kilka efektownych dialogów, efekty specjalne były też efektowne, ładna muzyka, kompetentne aktorstwo... No i Portos. Sam ten pies podnosi wartość każdego odcinka :-)
Czyli: kanonu toto się nie trzyma, ale da się oglądać.
Jan 'Kazeite' Strzelecki
(16.10.2001)
Gdzie nie dotarł jeszcze żaden Treker...
Nareszcie mieliśmy okazję zobaczyć tak długo oczekiwany odcinek nowego serialu Enterprise. Wiele się o nim mówiło, ale chyba nikt nie spodziewał się, że w rzeczywistości może on być aż tak dobry. W porównaniu do pilotażowych odcinków poprzednich trekowych seriali ten jest naprawdę wyjątkowy. Już w pierwszych minutach mogliśmy się zorientować, że realizatorzy pozwolili sobie na kilka zmian. Czy są one zgodne z wizją Gene?a Roddenberry?ego? Trudno powiedzieć. Można natomiast stwierdzić, czy przypadły widzom do gustu.
Należy chyba zacząć od czołówki, w której po raz pierwszy w historii Treka mamy do czynienia nie tylko z muzyką, ale i z piosenką, która wraz z obrazem tworzą idealną całość. Można właściwie powiedzieć, że czołówka to jedna wielka retrospekcja; na początku widzimy pierwsze statki morskie, potem samoloty, mapy nieba, następnie pokazany jest Phoenix wchodzący w nadświetlną, aż wreszcie Enterprise - pierwszy statek osiągający niewyobrażalne w naszych czasach prędkości. Czołówka przekazuje nam całą historię Star Trek w kilku zaledwie ujęciach. W połączeniu z doskonale pasującą muzyką i tekstem typu ?sięgam gwiazd? daje ona wiele powodów do zastanowienia się nad tym, czym właściwie jest Star Trek.
Po obejrzeniu Broken Bow nietrudno zorientować się, że ten serial będzie różnił się od poprzednich. Można pokusić się o stwierdzenie, że jest on pewnym pomostem pomiędzy teraźniejszością a przyszłością, która pokazana została w dotychczasowych serialach- takim brakującym ogniwem Star Trek. Enterprise można było zrobić na dwa sposoby - albo bardzo źle albo rewelacyjnie. Z wielką satysfakcją muszę stwierdzić, że jest on zrobiony rewelacyjnie. Realizatorzy mieli trudne zadanie, ponieważ - jakby na to nie patrzeć - każdy z poprzednich seriali mówił nieco o przeszłości. Oni musieli przedstawić wszystko od początku, ale mając na uwadze fakt, że na całym świecie odcinek obejrzą miliony ludzi i pierwsze, czego będą szukać, to niedoróbki lub fakty niezgodne z rzeczywistością przedstawioną wcześniej. Z zadowoleniem zauważyłam, że w odcinku nie ma takich błędów. Scenariusz był przemyślany od początku do końca. Przedstawił nam pokrótce realia serialu i jego bohaterów, a widz już po kilku minutach wiedział, czego mniej więcej spodziewać się w kolejnych odcinkach.
Star Trek zawsze kojarzył mi się ze stwierdzeniem ?When no man has gone before...?, jednak do tej pory było ona takie... bezosobowe. Wystarczy sobie przypomnieć czołówkę Star Trek The Next Generation, w której Jean-Luc Picard przedstawia nam motto całej serii; nigdy nie było do końca wiadomo czyje są to słowa, ani kto i kiedy je wypowiedział. W Enterprise wszystko się wyjaśnia ? twórcy pokazują nam, dlaczego te znane każdemu Trekerowi zdania przez cały czas były takie ważne. Dowiadujemy się, że tak na dobrą sprawę to od nich wszystko się zaczęło - wypowiedział je Zefram Cochrane. Człowiek, który stał się legendą. I właśnie to jest tak wspaniałe w Enterprise. Jesteśmy świadkami początków Federacji, kiedy Ziemia jest jeszcze mało znaczącą planetą. W piątym serialu mamy okazję zobaczyć pierwszy statek potrafiący latać z prędkościami dochodzącymi do warp 5, pierwszego kapitana i pierwszą załogę. Widzimy początkowe stadium powstawania Zjednoczonej Federacji Planet. Będziemy mieli okazję zobaczyć skąd wzięły się tak podstawowe prawa jak Pierwsza Dyrektywa, która zawsze była przez nas uznawana za świętą, chociaż nikt nie zastanawiał się, dlaczego powstała. Tutaj będziemy świadkami tych wydarzeń.
Jednym z uroków Enterprise jest też fakt, że cała załoga praktycznie nie wie, co ma robić. Pokazane są pierwsze próby z transporterem. Wszyscy panicznie się boją ?rozdrobnienia na molekuły?, a jednak decydują się na przesłanie żywego człowieka. Inni mają problem ze snem podczas lotu, z turbulencjami. Jeszcze inni boją się stać blisko rdzenia napędu. Między całą, jeszcze nieporadną załogą plącze się piesek i możemy się spodziewać, że ma on w serialu znaczącą rolę - w końcu to pies samego kapitana Archera.
W Enterprise przedstawiony jest także bardzo dobitnie stosunek ludzi do Wolkan - i wbrew temu, co wiemy z poprzednich seriali, nie byli oni na Ziemi aż tak mile widziani.
W Broken Bow mamy także kilka retrospekcji; kapitan cofa się do swojego dzieciństwa i przypomina sobie słowa ojca, naukę pilotażu na plaży i inne szczegóły, które całości nadają niepowtarzalny klimat, o jaki dotąd bardzo trudno było w Star Treku. Bardzo podoba mi się także postać doktora Phloxa. Ma on bardzo... dziwne metody, które nie różnią się wiele od leczenia pijawkami. Jednak czasami wydaje mi się, że za bardzo naśladuje on Doktor z Voyagera.
No właśnie, jak każdy odcinek, tak i Broken Bow ma swoje złe strony, choć nie ukrywam, że jest ich bardzo niewiele. Przede wszystkim należy tu wymienić zbyt ironiczne podejście ludzi do Wolkan. Czasami wydaje się, że jest to aż nienaturalne. Muszę także nieśmiale stwierdzić, że jest jedno niedopatrzenie merytoryczne. Podczas startu Enterprise wszyscy ludzie klaszczą, a Wolkani wydają się być tym niesamowicie zdziwieni. A przecież w odcinkach Voyagera czy Deep Space Nine nie raz widać klaszczących Wolkan. Wiem, że dużo osób powie, że przez te kilkaset lat ta rasa zmieniła się, może trochę pod wpływem Ziemian, ale uważam, że twórcy trochę przejaskrawili wizerunek naszych aż nazbyt logicznych sąsiadów. Miejscami można odnieść wrażenie, że to oni są tutaj ?bad guys?. Poza tym wnętrze okrętu mało przypomina mi Star Trek. Pełno guzików, wysuwanych urządzeń, miejscami można to skojarzyć z okrętem podwodnym, ale to dopiero początek, może w najbliższych odcinkach technologia posunie się na przód...
Ale ogólnie pilot serialu spełnił moje oczekiwania, a nawet mnie mile zaskoczył. Na koniec powiem jedno, dobrze by było, aby następne odcinki były jeszcze lepsze od tego. Wydaje mi się, że ten serial zapisze się w naszych umysłach jako coś niepowtarzalnego, może pokazuje on naszą przyszłość. Myślę, że piąty serial spodoba się wszystkim, niezależnie od opcji trekowej, ponieważ można w nim znaleźć trochę The Next Generation, trochę Deep Space Nine i miejscami Voyagera, jednak ma on chyba najwięcej wspólnego z The Original Series. Co wyniknie z pomieszania tak odmiennych seriali, tego nie wiem.
Jedno jest pewne, wyruszamy tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden Treker...
Katarzyna Bryja (15.10.2001)
kajtek@space.pl
It's been a long road...
Długo czekała ludzkość na swój pierwszy krok w kosmos. Pragnienie, by wyrwać się, wyjść poza granice narzucone przez przestrzeń było z nami od zawsze. Zobaczyć sąsiednią wioskę, najbliższe miasto, morze, kraje za morzami... Wraz z możliwościami rosły pragnienia. Ostatnia granica
była jednocześnie nieosiągalna i najbliższa... Tuż nad naszymi głowami...
Żądza poznania za wszelką cenę tego, co nieodkryte, przeplata się jednak u nas z innymi emocjami. Tymi, o których wstydzimy się mówić i do których niechętnie się przyznajemy. Posiąść jak najwięcej, zdobyć jeszcze trochę, wybić się ponad innych. Obojętnie czy grabiąc rzeczy
materialne, zdobywając władzę czy narzucając swoje przekonania. Mechanizm tych emocji, pozytywnych i negatywnych, jest ten sam, tylko ich ujęcie jest różne. Gdzie bylibyśmy dzisiaj, jaki pułap rozwoju osiągnęlibyśmy po kilku tysiącach lat istnienia, gdyby nie źle
ukierunkowana ambicja ludzi pokroju Dżyngis-Chana, Hitlera czy Bin Ladena?
Najnowszy serial Star Trek, zatytułowany Enterprise przenosi nas w czasy 100 lat po wydarzeniach z filmu Star Trek: Pierwszy Kontakt. 100 lat po smutnym okresie dla ludzkości. 600 milionów ofiar i spustoszenie planety to efekt wojny, która wywołaliśmy dla swojej zguby. W chaosie i nędzy pojawiła się jednak nadzieja. Człowiek, którzy przekuł "miecz na lemiesz". I to na jaki lemiesz... Łupinę, która miała otworzyć ludzkości bramę do innego świata, którym wcale nie był kosmos. Tym światem była nowa, zjednoczona i pokojowa Ziemia.
Wystarczyło 100 lat, by zmienić oblicze naszej planety. W pilotowym odcinku widzimy bujne łany kukurydzy, wzniosłe budowle, potężne doki do budowy okrętów kosmicznych. Ziemia rozkwita. Czy i na ile zmienili się ludzie, trudno jeszcze ocenić. Miejmy nadzieję, że w kolejnych odcinkach proces zmiany mentalności ludzi zostanie nam pokazany.
Jak zawsze w Treku, pod dynamiczną akcją, pod salwami z broni i bitwami kryje się drugie dno, ukryte przesłanie dla nas, widzów. Każdy odczytuje je na własny sposób i sam znajduje morał. Dla mnie problemem zaakcentowanym w pilocie jest dylemat ludzkości znajdującej się w sytuacji dziecka, któremu rodzic zabrania wychodzić na dwór w niepogodę. Główny bohater oskarża Wolkan o celowe wstrzymywanie ludzkości na drodze ku gwiazdom. Jeszcze nie jesteście gotowi, musicie dorosnąć... Oskarżenie jest słuszne, tylko rodzi się pytanie o motywy. Ojciec Archera przestrzega syna przed pochopnymi wnioskami, czując że Wolkani mogą mieć słuszne powody. Syn musi dopiero przeżyć na własnej skórze niebezpieczeństwa, jakie czają się za progiem domu, żeby zacząć rozumieć. Musi zaufać pierwszemu Wolkanowi, by pozbyć się uprzedzeń i podejrzeń o niecne
zamiary.
Czy jesteśmy już gotowi? Czy nadszedł czas, by sięgnąć do gwiazd? Czy raczej powinniśmy najpierw posprzątać w naszym pokoju? A może zacząć trzeba od sprzątania w naszych duszach?
Telewizja UPN stanęła w zeszłym miesiącu przed trudnym wyborem. Po wydarzeniach z 11 września odwołano wiele imprez, także premier telewizyjnych. Czy wyemitować pierwszy odcinek Enterprise, czy poczekać aż szok, strach i gniew miną?
Dobrze, że zdecydowano się wyemitować Broken Bow. Dziś świat stoi na krawędzi kolejnej wojny. Zamiast kontynuować budowę pierwszej międzynarodowej stacji kosmicznej mówi się o tarczach broniących przed rakietami, wydawaniu miliardów na służby wywiadowcze i walkę z terrorystami. Jak bardzo przypomina to atmosferę lat sześćdziesiątych. Wtedy również świat stał na krawędzi wojny, kiedy USA odkryły rakiety z głowicami nuklearnymi na Kubie.
Oryginalny serial Star Trek dał milionom ludzi otuchę, że ludzkość mimo wszystko przetrwa. Oby nowy serial Enterprise choć trochę rozjaśnił ponury obraz świata XXI wieku.
Nie zamykajmy się w twierdzach, broniących nas przed szaleńcami. Choć strach ogarnia wielu na myśl o locie zwykłym samolotem, to nie bójmy się marzyć o locie z prędkością warp 4,5. Musimy sprzątać nasze dusze, ale morał ze Star Trek pokazuje, że odpowiedzi szukać trzeba poza granicami naszego świata.
Tylko w obliczu spraw większych od małej Ziemi znajdziemy jedność i poczucie wspólnoty. Nie bójmy się wiatru...